Kto z nas nie słyszał o Stephenie Kingu? To nazwisko zna chyba każdy, niezależnie od tego czy czyta nałogowo, czy też omija książki szerokim łukiem. Wszak to jeden z najbardziej poczytnych pisarzy na świecie. Jego książki rozeszły się w milionach egzemplarzy, a poszczególne tytuły cieszyły niejednego czytelnika. Sama nie mogę w to uwierzyć, że Zielona mila jest pierwszą książką Kinga, jaką dane mi było przeczytać. Dlaczego tak długo zwlekałam? Bo przecież zwlekałam odkładając z premedytacją jego książki na lepszy moment, inny dzień, odpowiedni nastrój… oj sama nie wiem dlaczego… Być może paraliżowało mnie to jego znamienite nazwisko, nazwisko klasyka gatunku, wszędobylskie peany na jego cześć. No ale stało się, King wreszcie mnie dopadł, a oto co z tego wynikło.
Akcja powieści rozgrywa się w Ameryce lat trzydziestych, podczas Wielkiego Kryzysu, kiedy w państwie szaleje bezrobocie, głód i bieda. Paul Edgecombe jest szefem bloku śmierci w więzieniu stanowym. Na co dzień ma do czynienia z najbardziej niebezpiecznymi przestępcami, którzy mają na sumieniu niejedną zbrodnię, a przed sobą już tylko kilka dni życia, po tym jak sąd skazał ich na karę śmierci na krześle elektrycznym, pieszczotliwie zwanym Starą Iskrówą. Co łączy tych zbrodniarzy oprócz nieczystego sumienia? Każdy z nich przed śmiercią przemierzy tę samą drogę, tak zwaną zieloną milę – wyłożony zielonym linoleum korytarz bloku E. Ale zanim to nastąpi zdążymy poznać niejednego więźnia i o każdym z nich będziemy mięli szanse wyrobić sobie opinię. Niepozorny i łagodny Eduard Dalacroix, porywczy i niebezpieczny William Wharton, czy potulny jak baranek wielkolud John Coffey. Każdy z nich jest inny, każdy ma swoją historię, a przy tym każdy jest na tyle wyrazisty, że nie sposób o nim zapomnieć. Podobnie sprawa wygląda z klawiszami więzienia. Już po kilku stronach mamy swoich ulubieńców, a każdy czytelnik, jak przypuszczam, z całego serca nienawidzi Percego. Wizerunek bloku E zdecydowanie ociepla rezolutna myszka, która zjednuje sobie sympatię więźniów, strażników i czytelników oczywiście też.
Historia Johna Coffey, bo to głównie o niego tu chodzi, przedstawiona jest z perspektywy Paula, który opowiada ją będąc pensjonariuszem domu spokojnej starości. Chociaż Paul jest już zmęczonym i schorowanym staruszkiem, nad wyraz skrupulatnie przedstawia nam swoje wspomnienia, dzięki czemu jesteśmy sobie w stanie wszystko dokładnie zobrazować, zwłaszcza, że Pan King nie szczędzi w opisach.
Jak już wspominałam było to moje pierwsze spotkanie z twórczością Kinga, a więc trudno mi porównywać Zieloną milę do innych jego książek. Jeśli jednak wziąć pod uwagę tylko Zieloną milę, to uważam, że jest to kawał świetnej lektury. Dowodem na to może być film zrealizowany na jej podstawie, dodam bardzo dobrze zrealizowany, niemalże dokładnie odpowiadający książce, co niezmiernie rzadko się zdarza. Na filmie płakałam jak bóbr rzewnymi łzami, przy książce było nie lepiej, a to w mojej ocenie o czymś jednak świadczy. Podsumowując, Zielona mila to książka od której warto zacząć przygodę z Kingiem, gwarantuję, że się nie zawiedziecie.
Ocena: 6 / 6
Wydawnictwo: Albatros
Ilość stron: 416