20 grudnia 2011

"Trans - Syberia" - Adam Ubertowski

Akcja powieści umiejscowiona jest na Wybrzeżu podczas wielkich przewrotów politycznych, kiedy upragniony kapitalizm wypierał z Polski znienawidzony komunizm. Jednak wydarzenia polityczne stanowią jedynie tło do przedstawienia miejsc, ludzi i sytuacji, która panowała wówczas w Polsce. Jednym z bohaterów, a zarazem narratorów powieści jest Trocki, do niedawna inżynier projektujący wielkie statki, przykładny mąż i ojciec rodziny, którego życie zmienia się diametralnie z chwilą kiedy przez przypadek nie wraca z pracy do domu. Decyzja ta jest nieodwracalna, a utrata bliskich nieunikniona. Jednak życie pędzi do przodu i trzeba odważnie wyjść mu naprzeciw. Rządzące losem Trockiego przypadki kierują go w środowisko ludzi spoza nawiasu społeczeństwa, drobnych krętaczy, kombinatorów, cinkciarzy, dla których załatwienie smacznej szynki, prawdziwej aromatycznej kawy, czy dobrych papierosów nie stanowi najmniejszego problemu. W kraju „na kartki”, gdzie z półek sklepowych straszy jedynie ocet, papier toaletowy jest towarem deficytowym, a kolejki do pustych sklepowych półek irytują obywateli, rarytasy zza zachodniej granicy wydają się być warte każdych pieniędzy.
Książka podzielona jest na dwie części, pierwsza przewrotnie w tytule ma koniec: Sąsiedzka przysługa, czyli koniec” oraz druga, jak się domyślacie z początkiem w tytule: „Północny zachód, czyli początek”. Zatem czego to koniec, a czego początek? Odchodzi „stare”, znienawidzone, nadchodzi „nowe” – upragnione! Znikają kartki na żywność, czołgi z ulic, kolejki spod sklepów, a wkracza dobrobyt wprost z Zachodu! Hamburgery, pierwsze hipermarkety, czy telefony komórkowe wydają się być gwiazdką z nieba dla dotychczas zniewolonych obywateli. Ale czy „nowe” będzie lepsze? Kto zyska, a kto na tym straci?
Adam Ubertowski to pisarz mieszkający i tworzący w Trójmieście, a przy tym doskonale znający Wybrzeże, co dobrze widać w powieści. Topografia miasta, jego zakamarki, nie stanowią dla niego najmniejszej tajemnicy, dzięki czemu czytelnik, który nie zna tych okolic, jest się w stanie zorientować i odnaleźć azymut. Smaku, a przy tym wyjątkowości dodaje powieści zabieg zastosowania wielorakiej narracji, która pomimo różnorodności w zapisie, wzajemnie się dopełnia tworząc klarowną całość. Narratorzy przeplatają się ze sobą, przez co poznajemy punkt widzenia każdego z nich nie nudząc się przy tym, a wręcz przeciwnie, czekając z napięciem jak to się wszystko skończy.
Przyznam, iż początkowo miałam mieszane odczucia co do tej książki, okładka odstraszała, a obawy przed nadmiarem polityki napawały mnie przerażeniem. Jednak muszę przyznać, że moje wątpliwości szybko zostały rozwiane, a „Trans – Syberia” wciągnęła mnie po same uszy. Książka napisana jest lekkim językiem, a sam Trocki posiada całkiem przyzwoite poczucie humoru, dzięki któremu w łatwy sposób zjednuje sobie czytelnika. Dodatkowy smaczek stanowią przypisy, mające często formę ciętych ripost, czy też zabawnych spostrzeżeń, ot choćby: „(…) pod nasz dom podjechała czarna limuzyna* - *To mogła być legendarna czarna wołga; takimi samochodami wedle ludowych opowieści, poruszali się porywacze dzieci, którzy ssali z nich krew.”(s. 32) , czy też moje ulubione: płaszczka – pływające zwierzątko udające dla niepoznaki stary płaszczyk” (s.18)
Mimo, iż stan wojenny już dawno za nami, a kartki na żywność, to relikty przeszłości, to jednak nie można zaprzeczyć, że stanowią one cześć naszej historii, której wielu z nas może nie pamiętać, ale miejmy świadomość, że w tych czasach przyszło żyć naszym rodzicom, którzy musieli sobie jakoś radzić. Czy było im łatwo? A czy Wam byłoby łatwo bez telefonu, Internetu, samochodu i wielu, wielu innych udogodnień, o których im wtedy nawet się nie śniło? Pytanie pozostawiam bez odpowiedzi, a książkę „Trans – Syberia” polecam z czystym sumieniem.



Ocena: 5 / 6


Wydawnictwo: FA - art 
Okładka: miękka
Ilość stron: 256

Za możliwośc przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu FA-art oraz Portalowi Sztukater
.

16 grudnia 2011

"Trener duszy" - Anna Rychter

Nigdy do końca nie możesz być pewien co ciekawego, dobrego, bądź złego Cię w życiu spotka. Pojedziesz w podróż dookoła świata, wygrana w totka uczyni Cię milionerem, spotkasz na swojej drodze interesujących ludzi, a może zakochasz się bez pamięci. Wszystko to może się przytrafić każdemu z nas w najmniej spodziewanym momencie i obrócić nasze dotąd uporządkowane życie o 180 stopni. Czy jesteście na to gotowi?
Jesienna to dobiegająca pięćdziesiątki kobieta z uporządkowanym życiem rodzinnym. Od kilkunastu lat ten sam mąż, dorastająca córka i nudna praca w urzędzie. Każdy dzień wygląda tak samo, pobudka, przygotowanie śniadania dla rodziny, osiem godzin za urzędniczym biurkiem, powrót do domu, gotowanie, pranie, sprzątanie, od czasu do czasu kawa i plotki z przyjaciółką. Nuda, że aż strach! Na dodatek wiosna nadchodzi wielkimi krokami, a nadmiar zimowych kilogramów, nie pozwala dopiąć ulubionej spódnicy. Jesienna nie ma jednak zamiaru popadać w marazm, postanawia ostro wziąć się za siebie, a dieta i rower wydają się być świetnym pomysłem w walce z nadwagą. Kiedy podczas wycieczki rowerowej poznaje Pawła nawet nie przypuszcza jak wielkie zmiany nastaną w jej życiu., a ich ustabilizowane dotąd życie rodzinne zostanie zachwiane poprzez rodzące się między nimi uczucie. Miłość zaskakuje ich oboje siłą z którą nie sposób walczyć.
Autorka Anna Rychter to z wykształcenia historyczka, jak sama przyznaje inspirację do pisania książek czerpie z życia. Osoby, które spotyka, wydarzenia, trudne wybory, skomplikowane uczucia, to wszystko to co znajdziemy w jej powieściach. „Trener duszy” to pierwsza książka Pani Rychter, którą dane mi było przeczytać i już wiem, że nie ostatnia. Dlaczego? W swej szczerości Autorka przekonała mnie do swoich powieści. Czytając Trenera duszy ma się poczucie, że Autorka wie o czym pisze, nic tu nie jest na siłę, a problemy, z którymi zmaga się główna bohaterka zdają się odzwierciedlać problemy niemal każdej dojrzałej kobiety. Z drugiej strony wiek nie ma większego znaczenia, kiedy odkrywasz, że z nadejściem wiosny Twoje ubrania niebezpiecznie się skurczyły!
Książkę czyta się szybko, bo i akcja jest dość dynamiczna. Co ciekawe, Autorka zastosowała interesujący zabieg, nadając wszystkim bohaterom „imiona”, które najbardziej ich charakteryzują. I tak oprócz Jesiennej, której ulubioną porą roku jest jesień, poznajemy jej męża – Zamyślonego, córkę – Mrówkę, przyjaciółkę – Poprzednią, czy moje ulubione określenie na hydraulika – Wielki Mistrz w Swoim Fachu. Jedynie Paweł, jest Pawłem, bez  żadnych wątpliwości.
Jeśli więc chcecie spędzić czas z przyjemną lekturą, a przy tym przekonać się, że życie może zaskakiwać niezależnie od wieku, to „Trener duszy” będzie świetną propozycją. Polecam!

Ocena: 5 / 6
Wydawnictwo: Novae Res
Ilość stron: 230
Okładka: miękka ze skrzydełkami

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Innowacyjnemu Novae Res.

12 grudnia 2011

"Zapraszam do stołu. Kuchnia Jerzego Knappe"

Dobre, a przy tym pięknie podane jedzenie to  kwintesencja sztuki kulinarnej. Kto z nas nie lubi być dopieszczonym dzięki jedzeniu, poezja smaków racząca nasze podniebienia, to coś, co chyba każdego wprowadzić może w dobry nastrój. Dodatkową satysfakcją może być fakt, jeśli te cudowne specjały jesteśmy w stanie przygotować sami i sami dogodzić sobie i innym. Ale jak tego dokonać, jeśli jesteśmy kulinarnym beztalenciem i przypalamy nawet wodę na herbatę? Jedynym ratunkiem może okazać się dobra książka kucharska.
„Oto książka rarytas, książka rodzynek, książka delicja!” – taką oto zachętę możemy przeczytać na rewersie książki Jerzego Knappe wydanej przez Wydawnictwo Literackie. Czy to rzeczywiście cała prawda o tej książce, o tym za chwilę, na razie skupmy się na osobie autora. Kim jest Jerzy Knappe i co Borys Szyc robi na okładce tej książki? Fani TVN-owskiego serialu „Przepis na życie” zapewne nie będą zdziwieni, zdumienie może jednak wystąpić na twarzach tych, którzy o serialu nie mają bladego pojęcia. Jako, że należę do tej pierwszej grupy (no może nie jestem jakąś super fanką, ale serial lubię) książka nie zdziwiła mnie aż tak bardzo. Podajcie jeden racjonalny powód, dla którego producenci serialu nie mięliby skorzystać z jego popularności i przy okazji zarobić dodatkowych pieniędzy? Książka kucharska z przepisami wykorzystywanymi w serialu może się przecież okazać niezłym kąskiem dla miłośników „Przepisu na życie”.
Rozwiejmy zatem tajemnicę i wtajemniczmy niewtajemniczonych. Autorem książki jest Jerzy Knappe – główny bohater wspomnianego wcześniej serialu, grany przez Borysa Szyca. Oczywiści przypadkowo Jerzy w ostatnim odcinku drugiego sezonu również wydaje swoją książkę (zupełny zbieg okoliczności sprawił, że jest to oczywiście ta sama książka) – reklama bezcenna! Tak jest drogi czytelniku, dobrze Ci się wydaje, do gotowania zachęcać Cię będzie fikcyjna serialowa postać! Książka podzielona jest na osiem tematycznych rozdziałów, w których Jerzy Knappe przedstawia różnorodne przepisy, które jak sam przekonuje „zadowolą podniebienia wielbicieli kuchni wegetariańskiej, kobiet na wiecznej diecie, a nawet dzieci” (s. 9). Próżno w niej szukać bigosu, czy pierogów, poprzeczka jest znacznie wyższa, nie ma wyjścia musimy wznieść się na wyżyny sztuki kulinarnej! Kaczka w rozmarynie ze świeżymi figami i octem balsamicznym, gnocchi szpinakowe, frittata czy ośmiornice to propozycje menu serialowego kucharza. Ale nie jest tak źle, mniej wtajemniczeni mogą zadowolić się sałatką z ziemniaków, zupą serową, czy żeberkami w miodzie. Ponadto książka zawiera mnóstwo zdjęć z serialowego  kadru. Fani na pewno będą usatysfakcjonowani. A czy ja byłam?
Musze przyznać, że mam bardzo mieszane odczucia, serial lubię, ale książka „na siłę” to już lekka przesada, tym bardziej, że do gotowania zachęca przecież fikcyjny bohater, tudzież, jak kto woli, spoglądający z okładki Borys Szyc we własnej osobie. Mnie to niestety nie przekonuje, wręcz przeciwnie,  czuję się dziwnie wiedząc, że tak naprawdę za tą książką stoi sztab ludzi z produkcji serialu, którzy zacierają ręce licząc na zyski ze sprzedaży. Sama książka, jako książka kucharska, jest raczej słaba, przepisy są dość skrajne od tych posiadających wymyślne składniki, których próżno szukać w osiedlowym sklepie, po banalne, dla których nie warto marnować kartki (kanapkę, chyba potrafi zrobić nawet największy laik!). Z przykrością muszę stwierdzić, że książce tej wiele brakuje do miana rarytasu, czy też delicji. Mogę się jednak zgodzić co do rodzynka, bo istotnie jest to rodzynek wśród książek kucharskich, gdzie do gotowania próbuje przekonać Cię ktoś kto nie istnieje i tylko od Ciebie zależy, czy dasz się skusić.



Ocena: 3 / 6


Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Okładka: miękka ze skrzydełkami
Ilość stron: 200

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Literackiemu oraz Portalowi Sztukater.

10 grudnia 2011

"Zapach drzewa sandałowego w ostatnich dniach XX wieku" - Wojciech Mróz

Jak pachnie drzewo sandałowe? Próżno szukać go w powietrzu, ponieważ sandałowiec rośnie w dalekiej Australii, wschodniej Azji, czy chociażby na wyspach Pacyfiku. W Polsce jedynym miejscem, gdzie możemy poczuć jego aromat może być sklep indyjski sprzedający orientalne kadzidełka. Jak wiele tracimy, sandałowiec bowiem pachnie niezwykle, energetyzujący, zmysłowy, lekko korzenny zapach pobudza zmysły i wyobraźnię. Czy jego zapach przyczynił się do powstania poniższej książki, tego możemy się jedynie domyślać.
„Zapach drzewa sandałowego” to dziwna książka, próżno w niej szukać zwartej fabuły, czy klarownej akcji. Opowieść składa się ze słów rzucanych często w próżnię, z dialogów często krótkich, niewiele znaczących, czasem zawiłych, innym razem głębokich. To opis zdarzeń, ludzi, myśli. To specyficzny rodzaj rodzinno-towarzyskiego albumu, tworzącego swoisty scenariusz z podziałem na akty, sceny, role. Z informacji zamieszczonej na rewersie dowiadujemy się, że książka ta pisana była przez ostatnie 15 lat, co niestety widać. Nie wiem na ile było to zamierzone, a na ile wynika to z chaosu, który wdarł się do książki i już nie chciał jej opuścić. Wszystko tu się miesza, dialogi, wydarzenia, miejsca akcji, a co przerażające książka ta pomyślana jest jako pierwsza część trylogii! Strach się bać, co może być w kolejnych dwóch. Całości książki dopełniają fotografie, równie dziwne i niezrozumiałe jak sama książka.
Muszę przyznać, iż mam kłopot z tą pozycją, trudno mi się ją czytało, trudno recenzowało. Przyznaję się bez bicia, że nie zrozumiałam intencji Autora i moja w tym wina, że nic do mnie nie dotarło, niemniej jednak uwierzcie, bardzo się starałam. Wydawca przyznaje i muszę się z nim zgodzić, że książka ta to wyjątek na polskim rynku wydawniczym, co jednak ma na myśli pisząc o literacko-eksperymentalnym charakterze i werbalnej precyzji tego dzieła? Tego niestety już nie rozumiem. Ale, ale… żeby nie było tak całkiem źle zwrócę Waszą uwagę na piękną szatę graficzną książki. Niespotykany format, kojarzący się raczej z poręcznymi książeczkami dla dzieci, niż powieściami dla dorosłych, twarda oprawa i soczyście zielona okładka, która wręcz woła czytelnika zasługują na uznanie i wielkiego plusa. Nie dajcie się jednak zwieść temu wołaniu, jeśli nie chcecie znosić katuszy podczas czytania.

Ocena: 2 / 6



Wydawnictwo: Novae Res
Okładka: twarda
Ilość stron: 284


Za możliwośc przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Novae Res oraz Portalowi Sztukater.

8 grudnia 2011

"Maria" - Heinz - Lothar Worm

Miłość – nikt chyba nie ma wątpliwości, że to najpiękniejsze uczucie, jakie może spotkać człowieka, tym bardziej, jeśli jest odwzajemniona, szczera i niezachwiana. O miłości napisano już chyba wszystko, zarówno o tej niespełnionej i nieszczęśliwej, jak również o tej bezgranicznej i niewinnej, proza, film, poezja, cóż by znaczyły, jeśli nie poruszałyby tego niesamowitego uczucia. To właśnie miłość Heinz-Lothar Worm obrał jako główny temat swojej książki. 
Bohaterką książki jest tytułowa Maria, dziewczyna mieszkająca w małej niemieckiej wiosce. Od najmłodszych lat jest bezgranicznie zakochana w Karolu – przystojnym młodzieńcu ze swojej wioski. Karol również świata nie widzi poza Marią, wydawałoby się sielanka! Jednak na drodze do szczęścia młodych stoi ojciec dziewczyny, który mimo usilnych nalegań córki, za nic nie chce zgodzić się na ślub. Karol i Maria postanawiają jednak wymusić na ojcu błogosławieństwo i informują go, iż musi się zgodzić na ślub, ponieważ Maria spodziewa się dziecka. Niespodziewana nowina rozsierdza przyszłego dziadka, który zaślepiony gniewem wykrzykuje córce, że jej ukochany nie może zostać jej mężem, ponieważ łączą ich więzy krwi – Karol jest bratem Marii! W jednej chwili świat dziewczyny legł w gruzach, nosi pod sercem dziecko brata. Ojciec zarzuca jej, że zhańbiła jego imię, a zszokowany Karol nie może pogodzić się z myślą, że mógłby w tej sytuacji pojąć swoją siostrę za żonę. Jak potoczą się losy młodych? Czy miłość będzie silniejsza niż więzy krwi? Czy Maria odnajdzie swoją drogę do szczęścia? O tym przekonacie się sięgając po tę niezwykłą książkę.
Trudno określić ramy czasowe powieści, ponieważ Autor nie precyzuje w którym roku, albo chociaż wieku toczy się akcja. Możemy się jedynie domyślać, że czasy są dość odległe, o czym świadczyć może wspomniana w książce podróż dyliżansem, czy wielotygodniowy rejs statkiem. Akcja powieści jest dynamiczna, przez co nie mamy czasu się nudzić, a książkę pochłania się błyskawicznie. I chociaż zakończenie jest raczej przewidywalne, to i tak brak zaskoczenia nie umniejsza wartości tej powieści. Warto również zwrócić uwagę na piękną szatę graficzną, okładka ma w sobie „to coś”, co sprawia, że ma się ochotę sięgnąć po tę książkę natychmiast. Tak więc nie krępujcie się i zabierajcie się do czytania, gwarantuję, że spędzicie miłe popołudnie z przyjemną lekturą. Polecam!



Ocena: 5 / 6


Wydawnictwo: PROMIC
Okładka: miękka ze skrzydełkami
Ilość stron: 172

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Promic oraz Portalowi Sztukater.

6 grudnia 2011

"Qam" - Stanisław Urbanowski

Czy zdarzyło się Wam kiedykolwiek zostać zaczepionym na ulicy przez obcego człowieka, który jak się szybko okazało jest początkującym pisarzem? Mało tego, po kilku słowach chce Wam ofiarować (zupełnie za darmo i z dobrej woli) swoją najnowszą książkę, która jak sam zachwala i niemal ręczy gwarancją, odmieni Wasze życie? Jeśli odpowiedź brzmi „nie” to strzeżcie się, Stanisław Urbanowski czyha na Was ze swoimi książkami!
Zaczęło się niewinnie, autobiograficzna opowieść autora o jego przeżyciach, relacjach rodzinnych, doświadczeniach życiowych, wzmianka o pobycie w więzieniu. Pomyślałam, ciekawie się zapowiada. Z racji, że książka do grubych nie należy, szybko przyszło otrzeźwienie. Co mnie tak zraziło? Autor opisuje swoje spotkania z przypadkowymi ludźmi, których jak wynika z jego relacji, zaczepiał na ulicy ofiarowując im swoją książkę, ma ich (o zgrozo!) kilka na koncie, więc domyślamy się, że nie chodzi o Qam. Jak sam twierdzi nie robił tego w celach zarobkowych, ale z dobrej woli, ponieważ według niego książki te mają moc dawania ludziom szczęścia. Swoje teorie popiera frazesami w stylu „nie sposób komuś pomóc, jeśli on sam do tego nie dąży” (s. 33), czy „nie kocha się za coś; prawdziwa miłość jest bezinteresowna” (s. 44). Ale to „mały pikuś”, w porównaniu z tym co czeka nas, jako czytelników, dalej. Pan Urbanowski postanawia podzielić się z nami niesamowitą tajemnicą, a przy tym ostrzec ludzkość przed czyhającym niebezpieczeństwem. Jakim? Ziemię opanowują klony, nieludzkie istoty, które zabijają ludzi i wcielają się w nich, aby przejąć naszą planetę! Mało tego, Pan Urbanowski jest przekonany, iż nasz premier oraz prezydent zostali zamordowani w ubiegłym roku podczas wizyty w Moskwie i wrócili do kraju jako klony, o czym zawiadomił prokuraturę w liście, którego treść przytacza w książce (niestety nie podaje, jaka była odpowiedź prokuratury na te doniesienia). Nie mogę pominąć przesłania, a zarazem ostrzeżenia, czuję się wręcz w obowiązku, aby Wam je przekazać, co by Was oświecić, abyście przestali żyć w ciemnocie: „Dla wszystkich tych, którzy odnajdą w sobie wolę odmiany swego dotychczasowego życia, Jedyny Nieskończony Stwórca przygotował niespodziankę: 21 grudnia 2012 roku o świcie, gdy niebo stanie się czerwone, zasiedlą oni Ziemię czwartego poziomu, odzyskując PEŁNIĘ SWYCH MOCY. Od tej pory już nikt nie będzie…” (s. 84).
Mam problem z oceną tej książki, bo nadal zastanawiam się, czy Autor rzeczywiście przekonany jest o swojej słuszności, obcy są wśród nas, strzeż się końca świata i tym podobne bzdety. Przypuszczam jednak, że ta niepozorna książeczka na długo wbije mi się w pamięć, a to dlatego, że już dawno nic mnie tak nie zdziwiło, jak poglądy Stanisława Urbanowskiego. Ale nie martwcie się, a tym bardziej nie bójcie, bo „laur zwycięstwa przypadnie wszystkim” (s. 96).


Ocena: 2 / 6

Wydawnictwo: Novae Res
Okładka: miękka
Ilość stron: 96

Za możliwośc przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Novae Res oraz Portalowi Sztukater

5 grudnia 2011

"Nie ma mono" - Miłka O. Malzahn

Przeczytałam książkę, zdawałoby się żaden wyczyn, nie ma czego gratulować… hmm…  przeczytałam, a w zasadzie dobrnęłam do końca, a teraz siedzę i zastanawiam się o czym w zasadzie była ta książka? Ktoś mi być może zarzuci, że czytać ze zrozumieniem, to trzeba umieć, jednak jak tu zrozumieć coś niezrozumiałego? A czytając „nie ma mono” co rusz zastanawiałam się co podmiot liryczny, choć to nie poezja, miał na myśli.
Nie ma mono, to zbiór opowiadań, dość krótkich, czasami banalnych, innym razem zawiłych. Czy do strawienia… no cóż kwestia gustu. Książkę rozpoczyna krótkie, acz intrygujące opowiadanie pt. Półprzeźroczysty, o miłości dziewczyny i niewidzialnego mężczyzny. Jednak to zaledwie aperitif przed tym co czeka nas dalej. Dramatyczne opowiadanie o papudze, przygody J.W., czy też opowiadanie o ciotce W.O. to tylko nieliczne spośród historii przedstawionych nam przez autorkę. Gdybym miała wybierać i wskazać które z opowiadań najbardziej mi się podobało, a może raczej powinnam powiedzieć, jedyne, które mi się podobało,  wybrałabym to o Klarze i Migdale – parze zakochanych w sobie ludzi, których codzienność i rutyna powoli pozbawia wzajemnej fascynacji. Jak łatwo się zatracić, jak niebezpieczna bywa rutyna i egoizm, jak niezauważalnie można przestać dostrzegać potrzeby najbliższej nam osoby? Klara i Migdał to idealne tego przykłady. Bogate dialogi pomiędzy chłopakiem i dziewczyną oraz wszechwiedzący narrator dodają opowiadaniu dynamizmu, przez co nabieramy apetytu na coś niesamowitego. Czy się doczekamy? No cóż, ja się nie doczekałam i powiem szczerze jestem bardzo zawiedziona.
Jak już wspomniałam książka Miłki O. Malzahn jest zbiorem dziewięciu opowiadań o dość intrygujących tytułach. Każde jednak jest tak inne jeśli chodzi o styl, że trudno się jest przestawić, przez co książkę czyta się mozolnie. I nagle z pozoru cienka książeczka wydaje się być opasłym tomiszczem, którego końca nie widać.
Nie ma mono to pierwsza książka Miłki O. Malzahn, którą dane mi było przeczytać. Nie jest to jednak debiut tej autorki. Na swoim koncie ma ona zbiór opowiadań „Baronowa późna jesień” oraz książkę „Królowa rabarbaru”, ponadto pisze poezję oraz sztuki teatralne. Czy sięgnę po jeszcze jakąś książkę tej autorki? Za wcześnie na takie deklaracje, na razie muszę ochłonąć i przemyśleć książkę Nie ma mono. Może czas to jest to, co pozwoli mi zrozumieć słowo pisane na kartach tej niepozornej książeczki, to się okaże.


Ocena: 1 / 6


Wydawnictwo: FA Art
Okładka: miękka
Ilość stron: 181


Za możliwośc przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu FA Art oraz Portalowi Sztukater.

30 listopada 2011

"Spokojnie, to tylko miłość" - Dominika Kujawiak-Krakowiak

Kocha, lubi, szanuje, zdradza, nie chce, żartuje w tych kilku słowach mogłabym streścić uczucia towarzyszące bohaterce powieści „Spokojnie, to tylko miłość”. Nastroje dziewczyny zmieniają się jak w kalejdoskopie, raz jest szczęśliwa, raz zrozpaczona, innym razem wesoła, aby za chwilę stracić humor i być smutną. Ale jak tu reagować inaczej, kiedy podejrzewasz, że Twój mężczyzna Cię zdradza. Wiadomo, najłatwiej byłoby zachować honor i odejść z godnością, ale jeśli miłość do męża i szczęście synka są ważniejsze? Nie ma wyjścia, trzeba zacząć walczyć!
Bohaterką powieści jest Julia,  35-letnia żona Tymoteusza i matka małego Dominika. Szczęśliwa mężatka, której do niedawna jedynym zmartwieniem był upływający czas, pierwsze zmarszczki i dodatkowe kilogramy. Jej szczęśliwy świat wali się, kiedy odkrywa, że mąż ją zdradza. Julia postanawia zawalczyć o ukochanego Tymka i nie dopuścić, aby romans doprowadził do rozpadu ich małżeństwa. Dziewczyna opracowuje chytry plan: zostanie osobistą instruktorką aerobiku kochanki męża, zaprzyjaźni się z nią i pozbędzie raz na zawsze. Plan wydaje się być idealny, jednak nieoczekiwanie dziewczyny faktycznie stają się przyjaciółkami, a zdarzenia, które temu towarzyszą doprowadzają do zaskakujących zwrotów akcji. Jakich? Tego nie zdradzę, powiem tylko, że będzie się działo!
„Spokojnie, to tylko miłość” to pierwsza powieść Dominiki Kujawiak-Krakowiak i muszę przyznać, że całkiem udana powieść. Intryga, szybka akcja, a to wszystko okraszone dużą dawką poczucia humoru, co sprawia, że książkę się pochłania bawiąc się przy niej wyśmienicie. I chociaż początkowo byłam nieco zniesmaczona wulgaryzmami określającymi kochankę męża (Julia nie przebiera w słowach), o tyle z czasem przestało mi to przeszkadzać, zwłaszcza, że pewnie każda z nas reagowałaby podobnie widząc swoją potencjalną rywalkę. Książka jest życiowa, a sytuacje, które spotykają Julię mogą się przytrafić każdej z nas, co dodaje powieści wiarygodności. I chociaż od połowy akcja zaczyna być przewidywalna to i tak nie przeszkadzało mi to w miłym spędzeniu czasu z lekturą.
Podsumowując, jeśli macie ochotę na spędzenie miłego popołudnia z książką, chcecie się pośmiać, czy też pozbyć się chandry, „Spokojnie, to tylko miłość” będzie do tego odpowiednia. Polecam!

Ocena: 5 / 6
Wydawnictwo: Novae Res
Okładka: miękka
Ilość stron: 253

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Innowacyjnemu Novae Res.
 

27 listopada 2011

"Prowansalski balsam na złamane serca" - Bridget Asher

„Miłość nie ma końca. Smutek może prowadzić do miłości. Smutek to historia miłosna opowiedziana do końca, tak jak i miłość to dzieje smutku opowiedziane do końca. W każdej dobrej historii miłosnej kryje się wiele rozmaitych miłości” (s. 391).
Czy każdy smutek może przemienić się w radość? To z pewnością zależy od rodzaju smutku, lale w myśl zasady, że po deszczu zawsze wychodzi słońce, możemy przyznać rację Autorce i zgodzić się z nią co do tego stwierdzenia.
Prowansalski balsam na złamane serca to historia miłosna z Prowansją w tle. Jak przyznaje Autorka, powieść miała na celu przedstawienie głodu uczucia, tak drogiego każdemu, kto je stracił. Czy się jej udało? O tym za chwilkę. Bohaterką, a zarazem narratorką powieści jest Heidi – trzydziestokilkuletnia wdowa i matka małego Abbota. Pogrążona w rozpaczy po tragicznej śmierci ukochanego męża z każdym dniem coraz bardziej zatraca się w smutku i tęsknocie za zmarłym Henrym. Widzi go w każdym momencie swojego życia, w oczach synka, w sylwetce mężczyzny mijanego na ulicy, ale przede wszystkim we wspomnieniach, które pielęgnuje i niepozwana im odejść. Chcąc zapobiec dalszej rozpaczy córki matka Heidi wysyła ją do Prowansji, gdzie kobieta ma się zaopiekować rodzinnym domem słynącym z cudów i posiadającym magiczną moc leczenia złamanych serc. Co przyniesie ta podróż? Czy dom uleczy złamane serce Heidi? Czy prowansalskie klimaty ukoją jej rozpacz i pomogą powrócić do równowagi? Kim jest czarujący Julien i jaki sekret skrywa matka Heidi? Tego tylko możecie się domyślać, do chwili kiedy książka nie wpadnie w Wasze ręce, bo ja więcej nie zdradzę.
Prowansalski balsam… to powieść napisana przez kobietę dla kobiet, co nie znaczy, że mężczyźni nie odnajdą w niej czegoś wyjątkowego. Niemniej jednak książka skupia się głównie na przeżyciach, uczuciach i przemyśleniach uchwyconych z kobiecego punktu widzenia. Jak straszne jest życie ze świadomością, że na zawsze straciłaś miłość swojego życia, człowieka, którego kochałaś najbardziej na świecie? Jak straszne jest uczucie, że już nigdy nie spojrzysz w jego oczy, nie poczujesz jego dotyku, nie usłyszysz jego głosu? Jak dalej żyć? Tym trudniej, kiedy spoglądają na ciebie smutne oczy dziecka – Waszego dziecka, dla którego pozostałaś całym światem, a które boi się, że i Ciebie może stracić. Te wszystkie uczucia towarzyszą Heidi każdego dnia, a my nie mogąc jej pomóc, mimowolnie współczujemy jej z całego serca. Czy zatem głód uczucia został przedstawiony? Po mistrzowsku, jeśli w ogóle można tak powiedzieć w stosunku do tej tematyki.
Książka Bridget Asher jest klimatyczna, już sama okładka nastraja i obiecuje ciekawą podróż w nieznane. Czy dacie się porwać i zaczarować Prowansji, malowniczym krajobrazom, czystemu powietrzu i wyśmienitemu jedzeniu, pachnącemu bazylią, tymiankiem i kolendrą, zależy tylko od Was. Od siebie dodam tylko, że warto się przekonać, że każdy smutek może jednak przemienić się w radość.



Ocena: 5 / 6


Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Okładka: miękka ze skrzydełkami
Ilość stron: 412


Książka jest wygraną w konkursie Smaki Prowansji organizowanym na portalu Lubimy Czytać.

18 listopada 2011

"Córki hańby" - Jasvinder Sanghera

O czym marzyłaś mając szesnaście lat? Wakacyjny wyjazd z przyjaciółmi, pierwsze prawdziwe perfumy, przystojny chłopak u boku? Szkoła, przyjaciele, zakupy z koleżankami, słuchanie muzyki, pierwsze miłości to rzeczy, o których myśli niemal każda nastolatka w tym wieku. Czasy się zmieniają, świat pędzi do przodu, a mimo to pewne rzeczy pozostają bez zmian, wszystkie nastolatki bez wyjątku chcą się cieszyć wolnością, marzą o księciu na białym koniu, jednak ostatnią rzeczą o jakiej myślą to małżeństwo w wieku kilkunastu lat.
Córki hańby to książka przedstawiająca historie nastoletnich Azjatek urodzonych i dorastających w Wielkiej Brytanii, a wychowywanych zgodnie z kulturą muzułmańską, gdzie wymuszone małżeństwo jest na porządku dziennym, a zabójstwa honorowe to coś normalnego. Poszczególne historie wstrząsają czytelnikiem, bo chyba nie można obojętnie reagować na sytuację kiedy nastolatka ucieka z domu bo rodzice chcą ją zmusić do małżeństwa z obcym człowiekiem za co zostaje bestialsko zgwałcona, a później zamordowana tylko dlatego, że swoją ucieczką miała czelność splamić honor rodziny. Nie można ze spokojem czytać o tym, że zazdrosny mąż skatował kijem baseballowym swoją żonę, a gdy miał pewność, że nie dziewczyna nie żyje tym samym kijem zabił swoją trzyletnią córeczkę i czteroletniego synka tylko dlatego, że miał podejrzenie, że żona go zdradziła. Jeszcze bardziej bulwersująca jest kara wymierzona za tę zbrodnię, 8 lat pozbawienia wolności, którą brytyjski sąd tłumaczył różnicami kulturowymi dopuszczającymi w kulturze muzułmańskiej zabójstwa honorowe. Szokujące prawda!? Powyższe historie to krople w morzu spośród tych, które przytacza Autorka. Wszystkie są wstrząsające i niewiarygodne, tym bardziej, że mają miejsce w europejskim, cywilizowanym kraju.
Jasvinder Sanghera to urodzona w Wielkiej Brytanii współzałożycielka organizacji Karma Nirvana działającej na rzecz kobiet, które uciekły przed przymusowym małżeństwem. Jasvinder jak nikt inny rozumie kobiety, którym niesie pomoc, gdyż sama uciekła przed przymusowym małżeństwem, a swoją historię spisała w książce „Zhańbiona” .  Nie czytałam tej książki, co jednak nie przeszkadzało mi w odbiorze Córek hańby, w których Autorka tylko nadmienia o swoich doświadczeniach, skupiając się jednak na dziewczynach, które trafiły do Karmy Nirvany. Historii podopiecznych brytyjskiej organizacji jest tak dużo, że czasami gubimy się kto jest kim i co się komu przytrafiło, ale zwalam to na karb obcobrzmiących imion bohaterek. Co ciekawe, coraz liczniejszą grupę stanowią młodzi mężczyźni zgłaszający się po pomoc, którzy również uciekli przed małżeństwem zaplanowanym przez rodziców. Strach, rozczarowanie i tęsknota za rodziną, która w imię honoru często wyrzeka się uciekiniera, to uczucia, które przez wiele lat towarzyszą osobom, które odważyły się uciec. Bicie, upokorzenia, gwałty, ubezwłasnowolnienie to metody stosowane przez rodziców wobec krnąbrnych córek, które ośmielają się im przeciwstawić. Ile jest ofiar przemocy cierpiących gdzieś w czterech ścianach, które nie mają szansy na ratunek? Tego Karma Nirvana nie jest w stanie zliczyć, przeraża jednak fakt, że w XXI wieku zdarzają się takie sytuacje.
Podsumowując, Córki hańby to książka, po którą warto sięgnąć, aby uświadomić sobie ile mamy szczęścia mogąc decydować o własnych wyborach. Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko zgodzić się ze słowami zamieszczonymi na okładce, że książka otwiera oczy na okropności, będące udziałem niektórych kobiet. Polecam!

Ocena: 5 / 6
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Okładka: miękka
Ilość stron: 286